Lizbona wieczorem i w nocy, w szczególny sposób nie skłoniła mnie do poznawania jej uroków po zmierzchu. Raz jedyny w drodze na koncert Pani MISI – znanej i uznanej fadzistki, na godzinę 9-tą wieczorem, pomykając za idącą przodem (znajomość terenu i główny sponsor) moją teatralną partnerką, strzeliłem parę fotek i to wszystko. Uważać musiałem szczególnie w fotograficznych wygibasach, bo ubrany byłem wyjściowo, o śliskich butach włoskich nie wspomnę, a to w zestawieniu z lizbońską białą kostką, rokuje nie najlepiej. Na szczęście udało się bez kolizji i do teatru dotarliśmy o czasie.
Hej!