Kolejny piękny dzień w Portugalii postanowiliśmy spędzić relaksowo, w końcu niedziela i należy się nam trochę przyjemności. Wybraliśmy się kolejką podmiejską do Cascais, które od ponad stu lat jest miejscowością wypoczynkową, a nawet tzw. kurortem co zresztą wszędzie widać, słychać i czuć. Budowali się tu przez dziesiątki lat bogaci lizbończycy, idący w ślady króla Ludwika I, który urządził sobie letni pałac w XVII-wiecznej fortecy. Ambitnie próbowaliśmy go zwiedzić, tym bardziej, że jest po gruntownej rewilitaryzacji, niestety bilety na grupowe zwiedzanie z przewodnikiem były dopiero dostępne za 3 godziny. Zawiedzeni przemieściliśmy się na kamienne wybrzeże i w ostrym słońcu pławiliśmy się leniwie. Przed nami rozciągało się piękne wybrzeże, natomiast za plecami uderza wszechogarniająca, kipiąca, trochę nieskoordynowana zabudowa, czego najlepszym przykładem jest widoczny, niedawno postawiony przez inwestorów apartamentowiec ze szkła i aluminium z widokiem na morze, który nijak się ma do tutejszej zabytkowej architektury. Wartym odwiedzenia jest Muzeu do Conde de Castro Guimaraes, mieszczące się w przypominającej zamek willi, będącej w otoczeniu strumyka i parku. Przemieszczając się nowym nadbrzeżem, spektakularną inwestycją Cascais ostatnich lat (pod nogami masz nowoczesne, rozległe parkingi podziemne), mijamy niewielkie centrum handlowe, restauracje i kawiarnie oraz rosnące wszędzie pinie, docieramy po pół godziny do kolejnej stacji, gdzie z biletowymi przygodami pakujemy się do zajeżdżającego po chwili z piskiem szynowego środka transportu publicznego. Wracamy do Lizbony.
Po południu wyprawa z gospodarzami do centrum handlowego po małe zakupy tekstyliów w jednej z hiszpańskich marek odzieżowych, póki co nieobecnych w naszym ojczystym kraju.
Hej!