Z Sintry, górską, krętą drogą, wijącą się malowniczymi szczytami, na których widać w oddali małe kapliczki z punktami widokowymi, docieramy po godzinie na Cabo da Roca. Ten klif, „gdzie kończy się ziemia, a zaczyna morze”, jest najdalej na zachód wysuniętym punktem Europy. Serra de Sintra kończy się w tym miejscu klifem dominującym nad oceanem o wysokości blisko 140 m. Jego nazwa oznacza „przylądek skały”. Spieniony Atlantyk uderzający o potężny skalny klif, naprawdę robi wrażenie. Bezchmurne niebo, mocno grzejące słońce zmusiło nas do pozbycia się części odzienia wierzchniego i użycia „bezrobotnych” dotychczas okularów słonecznych. Jakichkolwiek turystów brak, w pobliżu specjalistyczne służby ćwiczą spuszczanie się po skałach i udzielanie pierwszej pomocy (widząc ten ogrom i tę wysokość trudno zgadywać co by tu miały do roboty w razie czego).
Bezmiar oceanu i potęga żywiołu to pierwsze wrażenie i ostatnie, jakie robi z nas bezbronnych na tę chwilę. Czas w drogę i jazda w dół, gdzie widnieje na horyzoncie cudowna, omiatana falami, pełna słońca, piaszczysta plaża, jak ze snu. To Praia do Guincho – plaża wystawiona na zachodni wiatr, ulubione miejsce żeglarzy i surferów. Jak twierdzą znawcy, fale na tej plaży są niewiele mniejsze niż na Hawajach czy w Mazaki w Japonii. Jan daje po hamulcach, a ja wskakuję do oceanu (bez deski), doświadczyć rozkoszy, ale tylko z brzegu, bo fale rzeczywiście jak kamienice mogą zabrać ze sobą (woda akuratna, nieco cieplejsza niż w lipcu nad Bałtykiem). Szybkie suszonko i dalej w drogę do znanego kurortu Cascais. Rozwój turystyki, rozpoczął się tutaj w roku 1870, gdy po raz pierwszy przybył tu spędzić wakacje portugalski dwór. Przez Estriol, Caxias i Alges wracamy do Lizbony, gdzie wita nas ponownie zimna mgła. Na kwaterze ciepło i gościnnie, pyszny makaron z krewetkami oraz winko. I tyle na tyle.
PS. Po sjeście akcja wyjazdowa do galerii handlowej, może uda się zakupić zamówione ciuszki w salonie hiszpańskiej firmy, co to podobno ma być jedyna w swoim rodzaju, ale nie znam się na tym. Chwała gospodyni, że wsparła mnie swoim doświadczeniem, zdolnościami negocjacyjnymi i językiem tego obszaru, a i sama coś kupiła.
Jeszcze raz Dzięki za wszystko.
Hej podróżnicy.
Jar.