Myślałem, że trochę odpoczniemy, co było zresztą dla prawdziwego podróżnika, z gruntu fałszywym założeniem, dlatego też podjąłem kolejne wyzwanie w dniu dzisiejszym, a mianowicie wieczorną mszę o godz. 19.00, odprawianą w klasztorze Hieronimitów. Nie ukrywam, że byłem naprawdę spełniony i szczęśliwy, jak również dumny, że nie poddałem się pokusie lenistwa w tak bliskim Bogu mieście, jak Lizbona. Wspaniała atmosfera radości, a zarazem skupienia, cudowny chór i muzyka uderzająca, aż pod wysokie wachlarzowe sklepienia, obecność duchowa i materialna, ciężar wieków i lekkość potężnych i smukłych filarów. Nieobca mi była również obecność za plecami, w wymiarze metafizycznym i dosłownym, prochów wielkich odkrywców, królów czy poetów, jak chociażby Vasco da Gamy, Luisa de Camoesa, królów Sebastiana i Henryka I Kardynała.
Po tych uniesieniach, samochodzikiem, z powrotem do domu.
Rzut oka i obiektywu aparatu na nocną fontannę i monumentalny pomnik odkrywcy.
Baj, do jutra.