Poranna wyprawa w najbliższą okolicę zamieszkania była nader obiecująca. Sąsiednimi ulicami, takimi jak Av. Do Restelo, Rua Duarte Pacheco i Av. Da India dotarłem do kultowej wieży obronnej Torre de Belem, zahaczając po drodze o Doca Pesca Mercado i Forte do Bom Sucesso. Widoki piękne, wieża jak wieża, jachty też podobne, ale ludzie i scenki rodzajowe to była prawdziwa uczta duchowa. Nasyciwszy wzrok, wracałem reprezentacyjną Av. Torre de Belem w kierunku miejsca zakwaterowania, odwiedzając po drodze dziesiątki ambasad i konsulatów, oczywiście wizualnie. Całość powrotnej marszruty odbywała się mocno pod górkę, bo cała tu taka uroda, albo w górę, albo w dół.
Obiadek, przygotowany przez Jana był naprawdę wyśmienity, nie wspomnę o znakomitym winie. Po krótkiej sjeście, kiedy każdy z nas udał się do różnych zadań i na różne poziomy zamieszkania, ruszyliśmy nieocenioną corolką na wielką wyprawę za miasto. Podążyliśmy wylotowym bulwarem w kierunku wybrzeży Atlantyku, mijając letniskowe miejscowości Oeiras, Estriol i lądując docelowo w Cascais. Całość wyprawy odbyła się przy wspaniałej pogodzie z ostrym słońcem i niemałym wiatrem (temp. 18 stop. C). Widoki zapierające dech w płucach, spienione fale i kąpiący się, a raczej łapiący poszczególne fale entuzjaści desek czy innego wodnego sportu. W Cascais, siedząc na atlantyckim nadbrzeżu strzeliliśmy sobie boskie napoje za całe 10 Euro, obserwując zmagania żywiołu z murami średniowiecznej twierdzy – siedziby tutejszego Ministerstwa Obrony. Wracaliśmy rozanieleni i spełnieni wrażeń, także dzień 1. mogliśmy uznać za niezwykle udany, a zakończony oglądem i projekcją Robin Hooda z Russellem Crowem. I tak to było.
Ahoj inni podróżnicy, a i krajan ani śladu, tak jak w ogóle innych turystów.